środa, 31 grudnia 2014

33. Dear 2014



PODSUMOWUJĄC 

Wszystko w tym roku nabrało nowego znaczenia. Masz ci los. Mieszkanie, samodzielność, gotowanie, sprzątanie, życie... Wiele rzeczy przestało być priorytetami. Zmieniło się, za dużo by wymieniać- zanudzać, nawet siebie. Tutaj (czyli we mnie) najwięcej zmian. Ostatnie miesiące tego roku były dla mnie nie lada wyzwaniem, przez co były nieco spokojniejsze, melancholijne, mniej (użyłabym tutaj swojego imienia, ale...nie od parady ani razu się nim tutaj nie pochwaliłam, załóżmy więc, że mam na imię Grażyna) Grażkowe. 

Przekonałam się w tym roku, nie raz, że bycie (niech to szlag) dorosłym wymaga podejmowania decyzji- samodzielnie (fuck!), i że wcale nie jest to łatwe, a już na pewno nie jest przyjemne! Nigdy nie chciałam być dorosła, niestety to nieodłączna część naszego bytu. Tak jest, i już. Nie uciekniesz, nie schowasz się pod łóżkiem, nie przeczekasz aż minie. 

Cieszę się niezmiernie, że niektóre znajomości nie przetrwały próby czasu. Dopiero teraz doceniam prawdziwość relacji, szczerość... chyba nie chce się rozczulać. Żeby nie było, że serce mam z kamienia dodam, że jasne żałuję paru relacji, które nigdy nie będą już takie jak były kiedyś, (na co się składa wiele czynników, i jak powtarza moja mama, niczym mantrę "każdy kij ma dwa końce"). Zdaje sobie sprawę, że ja bez winy także nie jestem.

W tym roku chyba skutecznie wyleczyłam się, z potrzeby, (którą ktoś trafnie nazwał i nawet podsumował , żeby było mało (ha!) jeszcze mi współczuł, doprawdy dziękuję) "naprawienia całego świata". Niestety stąpałam dość twardo po ziemi. Zbierałam się. Liczyłam każdy krok. Starałam się nie oglądać za siebie. Nie jest to łatwe. Starałam się skupić na sobie. Być trochę egoistką. Przegrałam. Nie potrafię. Mam sumienie? Do diaska... okazało się, że gdzieś tam jest. Żałuję paru kroków. No ale... każą mi się uczyć na swoich błędach, proszę bardzo! Udało się.

Najmilej wspominam wakacje. Mimo, że w tym roku w nieco zmienionej formule. Jedna porażka, nie wiem dlaczego tak to podsumowałam, bo uważam to za doskonałą lekcję, która uświadomiła mnie w tym, że warto dążyć do celu, nawet jeśli tracisz już ostatnią nadzieje. Warto próbować, nawet jeśli nie wiesz czy wyjdzie, czy nie stracisz czegoś, to mimo wszystko fajnie jest dojść do wyznaczonego przez siebie celu, nawet jeśli po paru miesiącach wątpisz w to czy oby na pewno była to dobra decyzja.
Wakacje to też... czas gdzie nauczyłam się pokory, cierpliwości, stoickiego spokoju? Nie no z tym ostatnim żartowałam, moje okazywanie uczuć w dość specyficzny sposób nie uległo zmianie. Przynajmniej tyle.

Chyba powinnam podziękować najwytrwalszym- czyli tym, którzy byli ze mną przez kolejny rok, za to że mnie wspierali, odbierali telefony w środku nocy, wpadali niezapowiedziani aby poprawić mi nastrój, porywali, kolorowali mój kolorowy świat, użyczali ramienia do tego abym mogła się wyryczeć, czy to ze smutku czy to ze szczęścia, a w tym roku łez było co nie miara! Za... to że po prostu byli, nawet jeśli cisza była cenniejsza od słów.

wtorek, 2 grudnia 2014

32. Zima coraz blizej, jednak nadal jesien.



Gdy masz to co chcesz- nie doceniasz tego, gdy tracisz... zaczyna ci tego brakować.
Jak masz marzenia i spełnisz którekolwiek, to nagle masz kolejne.
Gdy jest za dobrze- ciesz się, bo pewnie nie potrwa to długo.
Nie, nie jestem optymistką, pesymistką też nie jestem.
Myślę realnie.
Wiem, że jeden plan, to o jeden za mało.
Wiem, że marzenia są, tylko po to aby je spełniać.
Marzę. Czasami żałuję. Ale co z tego?
Żyję, popełniam błędy, gubię się, upadam, podnoszę.
Egzystuje.

poniedziałek, 3 listopada 2014

31. Trzydzieści jeden. Jesień.

Za dużo emocji.
Złej energii.
Za dużo wszystkiego.
Za dużo ciebie w mojej głowie.
Za mało mnie we mnie.
Za dużo mówię.
Za mało robię.
Za mało myślę.
I pewnie nie powinnam tego robić.
I pewnie na pewno od i nie zaczyna się zdania.
i nie z małej litery
i nie bez kropki
i sama sobie poradzę
i bez ciebie
z sobą
samą.
Już się pozbierałam.
Już wiem.
Że to nie to.
Wiem, że wszystko było iluzją.
Wiem, że się pogubiłam.
Wiem o wiele więcej niż rok temu.
Wiem że teraz jestem tam gdzie nie chciałam być
ale jest mi z tym dobrze.
I to nie jest wiersz.
To jest wiele myśli,

może nawet o jedną za dużo.
Na pewno nie ma tutaj nic o tobie,
a za dużo jest... o mnie.
Ale lubię mówić.
Pisać.
Skakać.
Śmiać się ze szczęścia.
Komplikować wszystko.
Potem spadać.
Jak kot.
Lecz nie zawsze na cztery łapy.
I znów nie na temat.
I znów o mnie.
Za dużo.
Za długo.
Za szybko.
Zwolnię.
Pomyślę.
Pójdę spać.

czwartek, 23 października 2014

30. trzy/czwarte



Nie ma już nic. Przepraszam, są tylko wspomnienia. Potrafię pamiętać nawet zapach chwil, zazwyczaj pachną kawą. Czasami przypomina mi się piosenka, którą w danym momencie słuchałam. Lubię czasami powspominać. Przypomnieć sobie jak to było gdy jeszcze was znałam.

Teraz każdy idzie swoją drogą. Wiem, że ty stawiasz małe kroczki, a ty wymagasz od siebie za dużo, a ty jak zawsze dumnie i pewnie idziesz prosto przed siebie, a ciebie znów stać na więcej. Wiem to, nic nie mówcie. Siedźcie i słuchajcie, bo ja nie potrafię. Nauczcie mnie tego.

Nie daje drugiej szansy tylko tobie no i sobie. Wiesz, że już liście szeleszczą mi pod nogami? Ale nie dzisiaj. Dzisiaj padał deszcz. Ulice były wyjątkowo smutne.  Mogłabym płakać razem z nimi. Tak o, bez konkretnego powodu, tak po prostu, żeby się oczyścić.


wtorek, 7 października 2014

29.Wiele pytan, bez odpowiedzi?

...

Dzisiaj napiszę o miłości, generalnie to o stanie, którym zwykliśmy nazywać 'zakochaniem się(?)' w kimś. Jakie to banalne. Każdy podobno był zakochany, ale czy każdy miał złamane serce? A jeśli tak, to czy każde rozsypanie serce rzecz jasna (na coraz to drobniejsze elementy), które tworzą jakaś tam układankę, a ta z kolei historię jest tak samo bolesne? Tego nie wiem.

Mogę opisać coś co zdarzyło się mi, i boli tylko mnie, bo nikt nie był ze mną w najlepszych momentach. Czy to ma jakikolwiek sens? Nie. Bo każda historia jest inna, każdy z nas miał inne dzieciństwo, każdy z nas jest cholera jasna zupełnie inny, tak inny. Odbiera, odczuwa wszystko zupełnie inaczej. To chyba oczywiste. Prawda?

To dlaczego tak wielu z nas ciągle szuka? Dlaczego nie potrafimy ze sobą rozmawiać? Dlaczego nie umiemy mówić tego co nas boli? Dlaczego się nie uzewnętrzniamy? Jasny gwint, dlaczego ciągle ktoś coś udaje? Po co te wszystkie gierki? Czy nigdy nic nie może być jasne? Czy uczucie to stan kiedy nie chce się jeść? Dlaczego własnie zakochani nie są głodni! Może...te uczucie powoduje coś czego słowami opisać nie potrafię. Myśleć logicznie nie znaczy wcale o tym, że logicznie opiszemy to słowami.
...

sobota, 4 października 2014

28.Jesien - dzien dobry.


Brak mi sił na pisanie. Pomysły są, chyba ich jest za dużo! Czy to możliwe? Niestety. Szybko się żyje w dużym mieście, o wiele szybciej. Doba trwa jakieś 12 godzin, nie 24, takie mam wrażenie. Śpieszę się czasami, sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że wszyscy w okół mnie podążają gdzieś szybkim krokiem . Mijam codziennie setki ludzi. Nieznajomych. Inspirujących (to chyba powinnam podkreślić). Niekiedy niektórych spotykam parę razy, jakaś twarz zapada w pamięć. Zupełnie przypadkowo. Ciekawe czy ona (wiadomo, ta osoba) ma podobnie.

Żyję od jakiegoś miesiąca w swoim dziwnym zamkniętym świecie. Za oknem jesień - witam Panią serdecznie. Może to wszystko jest winą ciśnienia? Jakieś niskie mam ostatnio. Mimo stresu, nerwów, kawy? Hmm powinnam zwalić winę za jesienną playlistę? Smutna taka trochę, fakt. Ale taka muzyka jakoś mnie uspokaja, tak wewnętrznie. Jestem bardziej sobą gdy właśnie ona jest tłem dla wszystkich innych wydarzeń. Właściwie to nie, zwalę wszystko na cudowną, piękna - jesień. Bo taki mam kaprys i już! Ależ ze mnie buntowniczka (o ironio, śmiech).

poniedziałek, 22 września 2014

27.drink some alcohol

Ten miesiąc uświadomił mi wiele rzeczy. Po pierwsze: NIE poddawać się nigdy! Walczyć do samego końca. Dla siebie, przede wszystkim. Po drugie: mierzyć wysoko, lepiej jest spadać z wysokiej drabiny na sam dół, niżeli w ogóle na nią nie wejść. Po trzecie:  nigdy nie zakładać najgorszego, a jeśli już to tylko po to aby się pozytywnie rozczarować. 

Ostatnie tygodnie są dość... intensywne. Tak, to  jest  właściwe słowo. Wszystko jest inne. Nowe. Nawet nie wiem czy niektóre rzeczy zaniedbałam ja, czy tak po prostu już jest. Nigdy chyba to się nie stanie dla mnie jasne, przejrzyste, klarowne. Trudno. Szkoda czasu na analizę.

Po wakacjach zawsze, ale to zawsze przychodzi jesień. Ale... no właśnie czy zawsze musi jakieś być? Musi. (ALE) Czy zawsze koniec musi być tak przewidywalny? Widocznie tak. Widocznie muszą się skończyć tak jak rok temu, i dwa lata wstecz, czekaj trzy lata temu było też to samo? Chyba tak. Niech się zastanowię, co było cztery lata temu? Nie może jednak lepiej tego nie robić. Od dwóch zaistniała jakaś nowa tradycja. Zabawne to wszystko, gdy tak się siedzi i stara zebrać wspomnienia w spójną całość.

piątek, 12 września 2014

26.Dyrdymały.

"...jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebni jeden drugiemu." *



Kolejne deszczowe popołudnie, niewypełnione obecnością drugiego człowieka, nie wliczając kota pochrapującego na kaloryferze. Tylko ona, fotel i bezpieczne cztery ściany. Niekiedy bywało to irytujące jednak dało radę się przyzwyczaić. Zawsze można było wyciągnąć telefon i zaproponować komuś spotkanie, jakaś wymówka żeby pojechać na około, dużo wcześniej pod pretekstem punktualności. Zawsze to jakaś alternatywa, dużo lepsza niż kolejne popołudnie spędzone na gapieniu się w sufit.
Ten dzień spędzała z książką, całkiem niezłą ( lecz nie na tyle wybitną, żeby zwaliła ją z nóg) i kubkiem kawy. Mocnej, czarnej, z miodem. Mimo, że lektura była niebanalna, to jej myśli jednak nie podążały za czytanym tekstem, były zupełnie dalekie temu co działo się na kolejnych stronach powieści. Sięgnęła więc po pozycję, do której często powracała. Znalazła już zaznaczone cytaty, te na poprawę humoru. Przeczytała je na głos, krążąc po pokoju. Zdążyła zauważyć, że zachowuje się inaczej niż zwykle zdarzyło się jej zachowywać w samotności. Zabawne może być to, że wiele popołudni, wieczorów spędzała jednak zdana jedynie na swoje towarzystwo. Nerwowo otworzyła zeszyt, dawno: do niego nie zagląda, nie pisała, nie miała na to chęci. Miała ku temu solidne powody. Ostatnie wpisy były czysto informacyjne, jakby jednak chciała utrwalić poszczególne wydarzenia,  lecz obyło się bez zbędnych opisów. Tego dnia uznała, że...to jest ten czas aby zapisać to co ją trapi. 

Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez*, przypomniałam sobie znów lekturę, która jest lekiem na całe zło wokół. Zawsze gdy mam gorszy dzień lubię przeczytać chociażby wstęp, który mi przypomina, to że mimo upływu czasu (w sumie to lat, bo one idą w parze wraz z czasem) każdy z nas kiedyś był dzieckiem. 
Niesamowite jest to, że Mały Książę zachwyca mnie za każdym razem tak samo, i zawsze znajdę tam małą podpowiedź na to, aby kolejny dzień był lepszy od poprzedniego. Przywraca mi wiarę w ludzi. Sięgam po nią gdy już nawet łzy wydają się zbędne bądź gdy wylało się już ich za dużo. Jednak ostatnim razem gdy ją czytałam byłam w całkiem niezłej kondycji psychicznej. Teraz chyba po prostu mam ochotę powrócić do swoich ulubionych bohaterów i pobyć odrobinę w ich świecie.

Chwilę niedbałym pismem, lecz ulubionym piórem, pisała. Gdy zapisywała cokolwiek piórem, to nawet gdy się nie starała, i robiła to na odwal się to zawsze można było odczytać to co napisała bez większego problemu. Wstała i uznała, że kolejna kawa nie jest dobrym pomysłem, więc umyła kubek po kawie i zaparzyła sobie herbatę. Usiadła ponownie na fotelu, którego szczerze nie lubiła. Popijając herbatę o smaku późnego lata i jedząc ciastka, które były cholernie słodkie gryzmoliła w tym swoim zeszyciku coś, co dzisiaj można by określić jednym słowem - weltschmerz.

Chciałabym żeby słowa zawsze miały taką samą wagę jak czyny, i na odwrót. Podobno...mowa jest źródłem nieporozumień.*  Jednak ludzie mówią, dużo mówią, sama niekiedy paplam jak najęta. O dziwo zdaję sobie z tego sprawę! Mało kto chyba jest tego świadom. Znam swoje wady. Mało tego,  pielęgnuje je niemalże z taką dbałością, z jaką dba matka o niemowlaka! Jednak... Kuźwa! Po co się silić na wyjaśnienia skoro ja to rozumiem?
Nie ma co zgrywać wielkiej romantyczki, bo... w życiu tego co chciałam napisać bym nie powiedziała. Chyba, że ktoś zakochałby się we mnie na zabój, tak szaleńczo, tak jak opisują to najpiękniejsze książki bądź filmy o miłości, a ja bym odwzajemniła te dzikie uczucie. 
Starczy tych dyrdymałów. Zawsze można pomarzyć, lecz wydaje mi się, że prędzej napiszę i wydam książkę, pewnie dla jakiś desperatek. W najlepszym wypadku roztyje się, ale będę prawie taka dobra jak Nigella, a może i nawet lepsza i wydam książkę kulinarną! Toż Ci dzikie marzenia, wyrywają się w galop niczym nieokiełznany rumak. 

Uznała, że nie ma dzisiaj ochoty na kontakt ze światem, więc wyłączony laptop leżał na biurku, które właściwie rzadko kiedy pełniło funkcję do jakiej zostało przeznaczone. Ubrała wygodny sweter, pogoda już na to pozwalała, ulubione trampki,  i poszła na spacer, o dziwo samotny. Nie specjalnie lubiła samotne spacery. Telefon wyciszony, tak by nikt nie zakłócał obcowania z naturą, która powoli będzie się szykowała na długi zimowy sen. Chciała się nacieszyć ostatnimi dniami późnego lata, gdy słońce daje jeszcze na tyle ciepła, że sweter można przewiązać na biodrach i spokojnie podziwiać jeszcze zielone drzewa.


*cytaty, z Małego Księcia, którego stworzył Antonie de Saint-Exupety

poniedziałek, 8 września 2014

25.Miasto.

Poranki i wieczory pachną jesienią, może rzeczywiście tak jest, a może to tylko późne lato? Możliwe, jest też to, że wszystko sobie wmawiam. Nie ma to znaczenia, gdyż jesień mimo wszystko, jest już coraz bliżej. A ja w końcu coś zmieniłam. Nie wiem jeszcze z jakim skutkiem, okaże się.

Poznaję teraz coś zupełnie nowego i chyba zakochuje się, po raz kolejny. Teraz zaczynam darzyć jakimś nieokreślonym uczuciem nowe miejsce, miasto. Nie przeszkadza mi póki co w tym całym bałaganie nawet komunikacja miejska, której szczerze nienawidzę. Lubię wygodę, niezależność, jednak jestem w stanie to przeboleć. Ciekawe jak długo. Aplikacja "jak dojadę", okazuje się zbawieniem! Niech żyje technologia! Jednak nic nie zastąpi mózgu i cudownej umiejętności jaką jest czytanie, ze zrozumieniem szczególnie. Okazuje się, iż memowe babcie z komunikacji miejskiej są całkiem sympatyczne, nie dość, że znają okolice, to jeszcze wytłumaczą gdzie iść na imprezę. Dzieci natomiast są niezłymi rozmówcami, popłakać się ze śmiechu, toż ci niespodzianka!

Jeszcze jedną rzeczą, którą można robić siedząc w niewygodnym tramwaju to czytanie, obym tylko nigdy nie przegapiła docelowego przystanku! Czytając niestety tracę poczucie czasu. Przenoszę się wtedy w inny wymiar.

niedziela, 31 sierpnia 2014

24.Szelest.

Nie wiem ile razy jeszcze będę musiała odwiedzić miejsca, które kojarzą mi się nijak. Wolę wyraźne wspomnienia, najlepiej te dobre! Wszystko inne szybko zapominam. Pstryk! Przeszłości nie istnieje. Jest dzisiaj, jutro i cała wieczność przede mną i... no właśnie. Ciekawe ile zakrętów będzie miała ta droga, ile dziur, ile razy się potknę o własne nogi.

Ostanie chwile lata działają na mnie dziwnie kojąco. Może dlatego, że niecierpliwie czekam na jesień?  Uwielbiam jesień. Sama tak na prawdę nie wiem za co. Może za to, że jest właśnie taka...złota, szeleszcząca. Zimne poranki i wieczory, ciepłe popołudnia, swetry, wypady z przyjaciółmi na  kawę albo herbatę... Dobry pretekst do pogadania. Spacery ni to w chłodzie ni to w upale i ci wszyscy śmieszni ludzie uciekający przed deszczem. 


Dziwnie jest, gdy póki co nie martwię się. Cieszę się tym co jest. Ciekawe jak długo. Wiem, że czas jest najlepszym lekarzem na każdą ranę. Kolejnym lekiem jest cierpliwość. Nie ma się gdzie śpieszyć. Wszystko jest zbiegiem okoliczności, i nawet najgorsza porażka może okazać się kolejnym krokiem na przód. Już wiem, że płakanie nad rozlanym mlekiem nie przynosi ulgi. Trzeba czekać. Cierpliwie czekać na to co los ma nam do zaoferowania. Przy okazji spełniać marzenia, rozwijać się, poznawać ludzi i czerpać z nich inspirację na lepsze jutro.

niedziela, 24 sierpnia 2014

23.Kosmos.



Czuję jesień. Zbliża się wielkimi krokami. Teraz dopiero o sobie przypomina, pozwala na pierwsze hausty swojego dobrodziejstwa.  Zimne noce, chłodne ranki. Samotne, jak zawsze. Nic nowego. Jesień, jest taką małą oazą. Od paru lat, bez zmian. Niecierpliwie czekam na złote liście. Wieczory z herbatą i książką.
Jeszcze z większym niepokojem wyczekuję przyszłych dwóch tygodni. Niestety kompletnie nie umiem panować nad stresem, który towarzyszy mi już od  paru dni. Wydawało się, że obejdzie się bez. Mój organizm żyje własnym życiem, kompletnie niesynchronizowany z tym co się dzieje gdzieś tam w serduchu. Jestem teraz małą bombą. Wybuch nastąpi, prędzej niżeli później. Nie kontroluje nawet  tego, żeby udawać, że wszystko jest okej. Nie mam na tyle siły aby nałożyć maskę.
Najgorsi są ci, którzy sądzą, że mój żołądek do szczęścia potrzebuje jedzenia, najlepiej w dużych ilościach. A to ci niespodzianka. Niestety żołądek postanowił także pokazać na co go stać.
Czuję się jakbym żyła obok siebie. Moje myśli krążą po zupełnie innej orbicie niż ta na której znajduje się moja dusza, a jeszcze na innej planecie jest moje ciało. Jestem teraz trochę jak rozpędzony statek kosmiczny, który nie wie czy wyląduje na planecie Ziemia.

czwartek, 21 sierpnia 2014

22.Ucieczki i powroty.

Ile razy chciałeś uciec od wszystkiego? Ile razy brakowało Ci odwagi żeby coś powiedzieć? Czy jesteś może z tych, którzy rozwiązują problemy natychmiast, na gorąco?  Ja chyba jestem wszystkimi po trochu. Ale zazwyczaj brakuje mi odwagi, która jednak jest potrzebna.
Nieustanne zadawanie pytań: co dalej, a co by było gdyby albo a jeśli by tak... nie przybliżyło mnie do żadnej konkretnej odpowiedzi. Ciężko jest coś zmienić w swoim życiu nie ruszając się z miejsca, tkwiąc w jednym punkcie, prawda? Trzeba się raz na jakiś czas oderwać się od problemów, pozostawić je tutaj na miejscu, uciec na parę chwil. Zrobić parudniowy odpoczynek od wszystkich i wszystkiego.
Mnie odległość dystansuje. Daje mi możliwość trzeźwego myślenia o wszystkim co mnie trapi. Przeczytanie w ten czas lektury (która się okazała strzałem w dziesiątkę), było idealnym wręcz wysublimowanym podsumowaniem i zamknięciem pewnego etapu! Który powiedzmy sobie szczerze, nie do końca był jeszcze dla mnie jasny. Niekiedy najprostsze odpowiedzi na nurtujące pytania, dają więcej niż dogłębna analiza. Mam ostatnio wrażenie, że te pseudo dogłębne analizy problemów, których de facto nie ma, są czymś w rodzaju przeszkody. Więc... chyba czas na więcej spontaniczności. 
Najlepszym lekarstwem na wszystko co boli jest wybaczenie, i pogodzenie się z tym jak jest. Albo zwrot o sto osiemdziesiąt stopi i postawienie wszystkiego na jedną kartę, a te potrafią być magiczne. Serio! Nic podobno nie dzieje się bez przyczyny, tak przynajmniej można usłyszeć, czy tam przeczytać.  Wracając do mnie to w wielu kwestiach sytuacja została opanowana i mogę się cieszyć tym co mam, a nie gdybać. Pogodziłam się z wieloma sprawami, pozwoliłam dać czas...przede wszystkim sobie.
Będę miło też wspominać wszystkie nocne rozmowy, podsumowania, przemyślenia oraz oczywiście ludzi. Tutaj w tym momencie moje usta wykrzywiają się w coś na kształt uśmiechu. Dlaczego? Już tłumaczę. Mimo, że to były przelotne znajomości i w życiu nie spotkam tych ludzi po raz kolejny, to dali mi dużo do myślenia. Rozmowy o wszystkim i o niczym niekiedy okazują się bardzo refleksyjne, odprężające, pozbawione jakichkolwiek uprzedzeń. 
Czuję się zresetowana. Naładowałam baterię i powracam, ja o jakiej niektórzy zapomnieli albo w ogóle nie znali. 

wtorek, 19 sierpnia 2014

21.Smieszne problemy ;)


Jestem z tego typu ludzi, którzy gdy jadą gdzieś na dłużej niż trzy dni mają problem z zapakowaniem się. Nagle wszystko jest mi potrzebne. Mnóstwo zbędnych ubrań szczególnie! Szmat, których w parę dni na pewno nie założę na dobrą sprawę starczyłoby tego na miesiąc, bez konieczności robienia większego prania.
Nawet mnie nie bawią już moje perypetie z pakowaniem się, wywalanie co chwilę czegoś, po czym pakowanie na nowo do walizki, i ponowne wyciąganie i znów wkładam wszystko od nowa. Wiem, że muszę zabrać maksymalnie sześć bluzek (i tak za dużo) , dwie pary spodni i jakaś spódnicę i sukienkę o bieliźnie i innych takich nie wspomnę, bo wiadomo trzeba. Wszystko by się zmieściło w bagażu podręcznym gdybym się postarała. Ale po co jak można wziąć większą walizkę, o dużo za dużą... Można także spakować dziesięć bluzek i pięć par spodni, i inne takie, jeszcze sweterek, kolejna spódniczka i jeszcze to coś co w sumie dawno powinnam oddać albo wywalić i jeszcze to i tamto.
Jasna cholera! Nie pakuję się pierwszy raz i doskonale wiem, że nie jest mi potrzebne tyle rzeczy więc nie wiem w czym tkwi problem, chyba w tym wypadku w konsekwentności oraz wymyślaniu wymówek. Dodam, że co jedna to lepsza. Staram się oszukać siebie samą, super! Wspomnę wam jeszcze, że nienawidzę się pakować. Odbiera mi to skutecznie chęci do udania się w podróż, psuje humor i doprowadza do niepotrzebnego denerwowania się. No to co? Muszę spakować o połowę mniej niż mam w walizce, bo na co mi tyle ciuszków? Nawet ja sama tutaj nie wymyślę zgrabnej wymówki.
Z tego co wiem mężczyźni takich problemów nie miewają, przynajmniej ci, których ja znam. Zazdroszczę takiej bezproblemowości.

PS.(wróciłam, 'tekst' był pisany przed wyjazdem) mimo dużego rozmiaru mojego bagażu, i jeszcze większej wagi sporo rzeczy się przydało, nie napiszę, że wszystkie, ale nad morzem nocne fale już świszczą, że jesień się zbliża!

wtorek, 12 sierpnia 2014

20.Terapia umyslu w formie pol-felietonu, troche z innej beczki.




"Nie idź za mną, bo nie umiem prowadzić.
Nie idź przede mną, bo mogę za Tobą nie nadążyć. 
Idź po prostu obok mnie i bądź moim przyjacielem." 
A.Camus


Podobno to rodziny się nie wybiera, uważam że przyjaciół także. Sami się znajdują. Moi niezwykle barwni, jeden durniejszy od drugiego (w pozytywnym znaczeniu). Przyjaźń jest jednak wymagająca, to dobrze. Trzeba się niekiedy poświęcić, kiedy indziej ugryźć w język, ale najlepsze są te momenty kiedy wspólnie można śmiać się oraz "hulać" do woli. Staram się dbać o swoją garstkę, tak samo jak oni dbają o mnie. Nie ma ich wielu, ale to kolejny atut. Mam dla nich więcej czasu i tak dalej. Żeby nie było, że jestem aspołeczna pochwalić się też mogę sporą ilością dobrych kolegów i koleżanek, czy tam znajomych. Wielu z nich znam od wczesnego dzieciństwa. Przyjaciół mogę policzyć na palcach jednej ręki, a to nawet za dużo.
W sumie zainspirowała mnie jedna osoba (stały czytelnik, podobno hiehie) w sumie całkiem przypadkiem, bo w trakcie rozmowy o tatuażach, takich jakie każde z nas chciałoby mieć, a także komentując to co nam się nie podoba w tejże sztuce. Nie odbiegając od tematu to skłoniła mnie do tego aby pomyśleć przez chwilę o tych osobach, które określamy dumnym mianem "przyjaciela" i nawet napisać co nieco o tym wszystkim.
Przyjaciele są to osoby niekiedy bliże dla mnie niż rodzina (oczywiście nie we wszystkich kwestiach). Jakoś im łatwiej się wypłakać w ramię jak jest źle, i w sumie wiele tych najfajniejszych momentów wiąże się także z nimi. U mnie wiele takich chwil jest dodatkowo uchwycona na zdjęciach, które dla mnie są najfajniejszą pamiątką poza wspólnymi wspomnieniami.
W sumie ostatnimi laty wiele razy miałam przyjemność, przekonać się co znaczy prawdziwa przyjaźń i kto zasługuje na takie a nie inne względy. Ale to smutne historie, dla mnie szczególne, więc po co do tego wracać? Lepiej wybaczyć aczkolwiek nie obdarzać wszystkich bezwarunkowym zaufaniem i innymi takimi. Takie lekcje, mimo że nieprzyjemne były mi potrzebne, aby móc docenić to co mam. A mam naprawdę prawie wszystko co składa się na ogólną definicję mojego szczęścia.
W sumie jako, że staram się walczyć ze swoją cholerną nieumiejętnością okazywania tego co w danym momencie czuje, powinnam teraz napisać, że w sumie powinnam częściej Wam mówić, że jesteście dla mnie ważni, na swój sposób darzę Was wyjątkową sympatią i jestem Wam w stanie wybaczyć wiele, a także, zaobserwowałam to, iż nie potrafię się na Was cholera jasna wkurzyć porządnie, nawet gdy sytuacja tego wymaga! Nie widzę potrzeby wymieniania Was z imienia chociażby, bo wiem, że Wy wiecie, że to do Was.
PS. I dzięki, za wszystkie kanapki, sałatki i inne dania bez (a jak już to z przetworzonymi) pomidorów! ;-))

sobota, 9 sierpnia 2014

19.Gdy sen nie przychodzi.


Gdy już leżę na lewej połowie łóżka, za dużego zresztą, na lewym boku muszę się upewnić czy oby na pewno jest to wygodna pozycja. Może jednak na brzuchu? Nie. Na plecach? Nie, też nie. Prawy bok ? Eee...wracam do punku wyjścia. Lewa strona, od ściany, lewy bok, twarzą do ściany, jeszcze tylko ulubiona poduszka. Gotowe. Jeden baran, dwa...trzy. Starczy.
Teraz zacznie się kolejny etap. Snucia planów, których de facto zapomnę do rana, albo tak nie realnych, że szkoda pisać. Kurka, znów pierwsza, pierwsza dwadzieścia-sześć, druga, druga sześć... A sen nadal taki daleki. Bardziej realne się wydają wtedy plany na przyszłość niż to, że sen przyjdzie. 
Teraz gdy już wszystko zaplanowane, czas na analizę. Analizę czyli  na za dużo czasu na myślenie. Dzisiaj akurat myślę o sobie, rzadko to robię. Lecz każdy uśmiech, spojrzenie, gest coś znaczy. Niewiele osób wie, że  łatwo mnie rozgryźć. Wystarczy poobserwować. Może jednak wiedzą, ale głośno nie mówią o swoich uczuciach? Bo są takimi ptaszkami w klatce, jak ja. Staram się przełamać, łamię swoje pochrzanione zasady. Chyba jest na to odpowiedni czas. Staram się mówić o sowich uczuciach. Nie wszyscy zauważą.

niedziela, 3 sierpnia 2014

18. Na dobranoc, za dlugo.

Na dobranoc bajkę piszę.

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za rzekami i morzami był sobie zamek, a w nim żyła sobie pewna... tak się zaczynały opowieści  Babci, które zwykła opowiadać przed snem pare(naście już) lat temu.

Telefon milczy, listów się już nie pisze. Czasy się podobno zmieniły. Bynajmniej ona nigdy żadnego listu nie dostała. Rozmyśla dzisiaj o przeszłości, bo pada. Siedzi z kubkiem, o dziwo herbaty i spogląda przez okno na świat. Niebo płacze, a krople udające łzy spadają z nieba nieświadome tego, że są końcem i początkiem czegoś bliżej nienazwanego.  Przynoszą ulgę, świeże powietrze, które jej płuca wdychają zachłannymi wdechami. Jeden po drugim. Jednak bez obawy, że zabraknie.

Stara się, sobie przypomnieć czy kiedykolwiek uroiło się jej, że czuła "to coś", coś co mogłaby określić dwoma słowami. Chyba jej usta nie ułożyły się w ten kształt nawet cztery lata temu. Czyli wtedy gdy wszystko było tak szczeniackie. Bardzo nieodpowiedzialne, szalone, beztroskie. Potem było tylko gorzej. Każda kolejna burza dziurawiła, łamała, i gubiła części jej układanki. Teraz już wszystko jest bez znaczenia. Było, minęło. Bo chyba nikt nigdy nie obdarzył jej tym, w taki bezwarunkowo prosty sposób. Taki jakim myśli, że potrafiłaby kogoś obdarować. A może to jakaś wielka loteria? A ona nie wygrała przewozu ani w jedną, ani w drugą stronę. W sumie nastąpił efekt "vive versa".  Zabawne, pomyślała.

Połamane kości, roztrzaskane strzępy uczyć, które się goją miesiącami. To bardzo nierozsądne. Każda księżniczka z bajki spotyka podobno odpowiedniego księcia, który zrozumie wszystko, który zagłuszy dźwięk łomotu jej serca i zmieni je w przyjemny szelest.

Istnieje też możliwość, że taki książę nie istnieje, a baki opowiadane przez Babcię, zawsze będą tylko bajkami wymyślonymi na poczekaniu, jednak zawierające proste prawdy o życiu, które docenia się po czasie.

...i wszyscy żyli długo, i szczęśliwie. Nawet ona, królowa lodu.

*niech to....gęś kopnie, 10 obrotów, lewe ramie,
**p.mądrości

niedziela, 27 lipca 2014

17.Porachunki z sumieniem.

Rozmowa z...sumieniem.



Wiesz co? Niekiedy to trzeba mi mocnego impulsu abym zrozumiała cokolwiek... Mówienie tego co myślę w danej chwili, taka czeka mnie misja. Nie świszcz mi tam z tyłu głowy, że a-wykonalna. Chyba się trochę oduczyłam tego i zapominam, że ludzie z którymi rozmawiam nie są na tyle genialni, aby wpaść co mi, w ów chwili siedzi we łbie. Chyba ostatnie nieporozumienia (kurde, przepraszam cie moje ego ale niestety) są w dość dużej mierze moją winą. Słuchaj uważnie, ale moją dumę, i egoizm chyba muszę trochę stłumić, bo to mnie niszczy od środka.

Resztę przemilczę, ostatnio chyba to jest wyjściem z wielu sytuacji. Przymknięcie swojej niewyparzonej jadaczki. Więc pomilczę sobie jeszcze odrobinkę.

Jeśli nadal tak pójdzie będę sama dla siebie dynamitem. W gruncie rzeczy już jestem, potrzeba mi tylko zapalnika i wybuchnę. Ale rozliczając się krok po kroku, uznałam że spakowanie dzisiaj wszystkich wspomnień minionych paru miesięcy do mojego pudła, i zakopania go na samym dnie szafy jest posunięciem porównywalnym do ewolucji. Teraz będzie mi łatwiej zbierać nowe wspomnienia.

Słuchaj sumienie, jesteś dobrym słuchaczem, dzięki.

*pijackie mądrości

środa, 23 lipca 2014

16.Nie zrozumiesz mnie...nawet nie probuj.



"O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to rzeczy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je - słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, które wrogowie chcieliby ci skraść. Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje nie wyjawiona nie z powodu braku słuchacza, lecz braku zrozumienia."


Stephen King

Nic osobistego.
Najgorsza jest porażka, ale nie ta w tym wyścigu szczurów o posadę, pensje i wszystko inne. Chodzi mi o porażkę, która tak bardzo pali od środka, bo komuś zaufasz, i co? Na nic się to zda, bo okaże się, że znów ulokowałeś źle swoje zaufanie... Ten ktoś najczęściej sobie nawet nie zdaje z tego sprawy. Ty sam też sobie nie zdajesz z tego sprawy dopóki... No właśnie! Do czasu gdy się coś w tobie nie złamie, nie pęknie, nie będzie tego trzask, szast, prast, ała. Zawsze kończy się tak samo, nawet jeśli starasz się być odizolowanym jak najbardziej się da.  Jedak mimo wszystko się przywiązujesz, a potem męcz się, z  tym durnym uczuciem, z tym że czegoś ci brak. Chociażby kłótni, o to czy, o tamto. Dlatego tak ze mną jest. Nie zrozumiesz. Zawsze jet tak samo. Odzwyczajanie się... trochę to zazwyczaj trwa. Czasami miesiąc, dwa, pół roku, potem zaczynasz jakoś żyć...z dnia na dzień. Powoli, krok po korku, od nowa. Potem strach przed zaufaniem staje się coraz mniejszy, znika, i znów to samo? Dlatego nie planuje nic na zaś, bo wystarczy dzień, nieporozumienie, czyjaś duma, niewyjaśnione z pomieszanym...  

Nadal wierzę, w ludzi. Bo kto zmieni ten świat jak nie ja... i ty? Ja już zaczęłam, na początek wystarczy szczery uśmiech i 'dzień dobry, jak cię widzą'. 

poniedziałek, 21 lipca 2014

15.Tak mi sie tylko wydaje.

Tak mi się tylko wydaje.

Chyba nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystkie rzeczy, które się dzieją, wszyscy ludzie, których poznajemy często w dziwny sposób tworzą jakiś głębszy plan. Często dopiero po latach dostrzegamy, że jakieś tam niepowodzenie, źle podjęta decyzja czy zupełnie inny zbieg okoliczności prowadzi do takiego a nie innego obrotu spraw. 

Tak mi się tylko wydaje.

Analizuję ostatnio wiele (umownie nazwijmy to rzeczy, więc...) rzeczy, zupełnie bez potrzeby. Ale... kto mi zabroni? Słucham, milczę, nie odpowiadam, a jak mówię to o zupełnie czymś innym, nieważnym, albo mało istotnym w sumie to mówię nie od rzeczy całkiem umyślnie. Wszystko po coś. Sprawdzam rzeczy. Słyszę i widzę o wiele więcej niż się by mogło się wydawać. Po prostu nie umiem tego od razu ubrać w słowa. Muszę zanalizować, rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze. 

Tak mi się tylko wydaje.

środa, 9 lipca 2014

14.Świadomość, że cię nikt nie usłyszy.*

Deszcz odrobinę przypomina mi łzy, które oczyszczają mnie raz na jakiś czas. Lecz gdy pada tęskni się bardziej, za tymi którzy są blisko, a jednak tak daleko oraz za osobami których nie ma i  nie będzie.

Wspomnienia, niektóre wyblakłe staram się dzisiaj przywołać mocniej, mocniej, mocniej niż kiedykolwiek, żeby zrozumieć gdzie jestem. Co się zmieniło. Jednak pamięć ma to do siebie, że z czasem, wspomnienia przybierają coraz to bledszy odcień, następnie pozostają strzępy, a kolejny etap to zapomnienie. Chyba automatycznie już zapominam to, czego nie chcę trzymać w swojej głowie. Wolę zamknąć to wszystko w puszce, z nadzieją, że nikt jej nie otworzy. Wytrenowane zdolności w zapominaniu pozwalają mi przetrwać, nie zamarznąć zimą, nie rozpuścić się latem, nie dać się gromadzie wichrów ani armii burz. 

*Artur Rojek - Krótkie momenty skupienia

sobota, 5 lipca 2014

13.Pukładane myśli w zdania.


"Kiedy zamyka się oczy do snu, dusza zwija się w ciele jak kłębek, 
pozostawione samemu sobie ciało sprawdza, czy jeszcze istnieje.
 Wzbudza w sobie wspomnienia, bo każdy wykonany kiedyś gest, 
każde doznanie zostało przez nie zapamiętane. 
Ciało ma pamięć absolutną,
 jego wspomnienia przepadają tylko wtedy, 
gdy ciało ginie."

Olga Tokarczuk 


Z odbiciem w lustrze dyskusję prowadzę niemalże codziennie. Taki rytuał porannego nieogaru oraz wieczornego zmęczenia materiałem. Jednak na odbicie siebie w innych staram się zwracać największą uwagę. Cóż mi po swojej dumie?

Moje drugie ja, uwięzione w lustrze przed snem jest jednak nieco rozmarzone. Jednak o tej porze (przed snem, a lepiej myśli mi się o wiele później niż po dobranocce, więc... dosyć późnej porze) mam zawsze milion myśli w głowie, co jedna to lepsza. Jednak ręka tak bardzo zmęczona, nie sięgnie po zeszyt spod poduchy. A wtedy tak wspaniałe pomysły się tlą gdzieś tam z tyłu głowy na napisanie czegoś, słowa układają się w zdania tak naturalnie. Poukładane myśli w zdania się formują same, bez żadnego wysiłku. Wszystko wtedy wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Potem parę godzin snu. Pobudka, zdarzenie z rzeczywistością, z całą armią życzliwych inaczej.

Ten moment gdy jestem o krok od objęć morfeusza mógłby trwać dzisiaj cały dzień. Bo dzisiaj jest ten dzień, gdy dres i związane włosy na czubku głowy oraz ograniczony kontakt ze światem jest jak najbardziej wskazany. Takie dni raz na jakiś czas, są potrzebne, lecz nie częściej, bo wtedy dziwaczeje się, fisiuje i kończy z dwudziestoma kotami.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

12.Diagnoza idiotów.


"To takie smutne, wszystko takie smutne,
przeżywamy nasze życie jak idioci, a potem umieramy."

Charles Bukowski 



Las to bez wątpienia tajemnicze miejsce, gdzie mogę zazwyczaj uciec od całej cywilizacji, od ludzi, od tego co na co dzień mnie męczy. To taki skrawek tego co jest naturalne, nieokiełznane, piękne.
W lesie muzyka to jedynie tło, czasami nawet bez niej łatwiej usłyszeć to co mi w duszy gra. Miejsce jakim jest las to doborowe miejsce na ucieczki od...ludzi, pośpiechu. Dobre miejsce na przemyślenia wszelkiej maści, których ostatnio od groma kłębi się mi we łbie. Tematyka tych przemyśleń proszę państwa jest na prawdę rozmaita od zwykłych prozaicznych rzeczy po głębokie czasem wręcz refleksyjne rozważania o ludzkiej pamięci, tak właśnie o tym. A dokładniej o zapominaniu. O tym, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, tylko forma jest nieco inna. Wszystko zależy od tego jak się nas ulepi. Jednak niekiedy odpada nam coś...najpierw rozpatrzmy, a potem o tym większość zapomina. Och, żyjemy przecież w takim biegu!  Bardzo ludzka przypadłość według mnie. Zapominamy o ludziach, czasami nawet o problemach (które sami sobie generujemy), niektórych mniej ważnych wydarzeniach także. Przykre to nieco lecz czasami trzeba wyrzucić nawet cały worek wspomnień żeby móc na plecach nosić kolejny. Ale czy to jest dobry sposób? 


wtorek, 24 czerwca 2014

11.Egoistka zasmakowała wolności.

"...oczy są ślepe. Szukać należy sercem."
Mały Książę

Wychowali mnie tak żebym wiedziała, że jestem wyjątkowa. Żyłam tak sobie parę lat, z tą cudowną świadomością, że zmienię, zawojuje i może nawet zawiruje Świat. Jednak potem spuścili mnie ze smyczy, uwolnili ze złotej klatki. Szybciej niż innym dali tą cholerną wolność. Nie pytali jak, po co i gdzie. Nadal nie pytają. Znają mnie chyba lepiej niż ja sama, póki co. Pozwolili popełniać błędy, swoje b ł ę d y. Mam już ich trochę na swoim koncie, ale to dopiero początek. Tak coś czuję. Dali mi szansę żebym szybciej się nauczyła żyć w tym zasranym Świecie. Dobrze mi tak. Dobrze zrobili. Nie zniszczyło to mnie. Nadal ponoć jestem wrażliwa. Nie wiem, tak na mieście mówią. A ci co wolność mi dali przynajmniej wiedzą, że głową w chmurach błądzić będę chyba przez cały swój żywot. Teraz mam już jej dość. Wolności, żeby było jasne. Szybciej niż moi rówieśnicy. W tym czasie... Parę razy dostałam kopa w dupę, żeby potem wiedzieć, że można być rozbitym na milion części. Ha! Być odpowiedzialnym za to co się oswoiło, to jest sztuka. Zapomniana już. Zniszczona przez wielofunkcyjność świata.

Teraz, dosłownie teraz jestem bardziej niepewna niż kiedykolwiek było dane mi być. Znów mogę poczuć, że stoję u progu jakiś nowych drzwi, przed nieznanym. Dokładnie jak parę lat temu, gdy otworzyli mi jedne z pierwszych. Zaufanie im na imię. Boje się o siebie,  pierwszy raz od dawna. Nie wiem co będzie. Gdy ktoś pyta: co tam, jak TE ważne decyzje (czy one do motylej nogi na prawdę są takie ważne?) mam ochotę wykrzyczeć że NIE WIEM, nie wiem jaką drogę wybrać, co w tym cholernym galimatiasie wybrać. Nie wiem co chce robić. Nie wiem kim chce być. Nie wiem gdzie chce być. Czy tu czy tam. Ale z uśmiechem na twarzy opowiadam o swoich marzeniach. Wiem, że nie chce uciekać. Nie mam przed czym. Tęskniłabym. Bo jednak potrafię. Nie jest łatwo się oduczyć. Zapieranie się rękoma i nogami nic nie daje na dłuższą metę. Za późno na zmianę charakteru, upodobań... Nie chcę się teraz zmieniać. Basta. Użalanie się nad sobą nie należy do moich ulubionych zawodów. Jednak ostatnio odkryłam, że łatwiej mi tak, że trzeba wyrzucić z siebie ten emocjonalny śmietnik, że... że tak muszę aby było mi lepiej. Muszę być trochę egoistką, bo chcę, tak sobie postanowiłam, że chcę robić coś tylko i wyłącznie dla siebie nie myśląc o niczym innym poza sobą. Nie myśleć, co kto pomyśli, powie. To nieistotne. Raz na jakiś czas, nie za często żeby nie popaść w rutynę. Wtedy to będzie coś...niestosownego.  Żeby nie być no właśnie. Kim? Koniec. Za dużo. Nawet dla mnie. Gratuluje jeśli wytrwałeś czytelniku do końca! Możesz iść teraz i się napić (czegokolwiek) za moje i za swoje zdrowie.

niedziela, 22 czerwca 2014

10.Zmysły przy świetle ksiezyca.




Lubię wspominać, te miłe rzeczy, które zapisały się w mojej pamięci. Są one dla mnie niczym fotografie. Migawki. Nie zmieniają się. Mają swoje miejsce osadzone w jakimś tam czasie. Istnieją już tylko i wyłącznie w swojej mikro-przestrzeni. 

Tak samo lubię patrzeć w gwiazdy albo chmury, przez moje okno. Albo leżąc na polanie. Wtedy też jest miło. Szczególnie wtedy, gdy wiatr pieści moje policzki, a słońce maluje na nich piegi. To takie wyjątkowo miłe najczęściej letnie niekiedy wiosenne doznanie. 


Moje ok(n)o na świat widzi coraz więcej rzeczy. Nie wszystkie moje zmysły rozumieją 
to co się we mnie dzieje. Jednak uważnie się przyglądają - oczy. Uszy nasłuchują, każdego szmeru, szelestu a nawet najcichszy szept nie umknie ich uwadze. Język może zasmakować jedynie gorzkiej prawdy choć niekiedy słodkich kłamstewek również. Tak wdychając wszystkie pyły przeszłości, pozostałości po tym co było... aczkolwiek czekając na muśnięcie letniego wiatru. To chyba wiara i nadzieja razem kiełkują w moim ogrodzie. 




piątek, 20 czerwca 2014

9.Czarna świnia - paplanina.


"Podejrzliwość w stosunku do wszystkich jest męcząca, 
trzeba komuś ufać, bo trzeba przy kimś odpocząć."

R. Kapuściński

Ostatnio usłyszałam bardzo mądrą rzecz, że trzeba ufać, bo teraz Ci, którzy ufają są buntownikami. Więc (podobno) nie powinnam zabijać w sobie tej cząstki i mam ufać mimo wszystko. Walczę z swą nieufnością jak czerwony kapturek z wilkiem. Jednak śpiewają, że zaufanie to taka czarna świnia. Jedno i drugie prawda. Zdecydowanie muszę uważać komu ufam. Bo czarnych świń nie brakuje. Jednak ostatnimi czasy zmieniłam taktykę zaufania. Jak? Staram się nie być przy okazji naiwna, bo to naiwność mnie gubiła. Przynajmniej takie mam wrażenie.

Niekiedy mam także wrażenie, że tych, których cytuję potrafią opisać mnie lepiej niż ja sama siebie z swoim marnym zasobem słów. Przy przekonaniu, że lepiej pisać prosto. Nie najprościej jak się da jednak mimo wszystko prosto. (W prostocie podobno siła.) Tylko dlatego żeby to się dobrze czytało. Podobno krótkie zdania są wygodniejsze dla masz ci pan, czytelnika. Ciekawe. Gdzieś oczywiście te mądrości wyczytałam, bo przecież nie są one z palca wyssane. Jednak ja mam ważenie, że teraz z potencjalnych czytelników stara się zrobić idiotów. Bo podobno czyta się mniej?! What the fuck!? Pewnie tak.(Jasne, jestem idealnym przykładem, o ironio! Nie no ja ciągle coś czytam, kurka, no to nie jestem, trudno... ty skoro to czytasz chyba też nie jesteś.) Pewnie dlatego, że wszyscy jesteśmy tak bardzo zajęci. Pracą, szkołą, sprzątaniem, gotowaniem, praniem że nie mamy czasu dla siebie. Kiedyś  było inaczej, tak przynajmniej twierdzi moja Babcia. A wiadomo, że te zawsze mają rację. W sumie osoba, która potrafi w ciebie wcisnąć pół blaszki murzynka musi mieć rację. A może to są czary?

Szkoda, że z wiekiem wiara w bajki i inne niemożliwe staje się coraz to mniejsza. Dobrze, że mi przynajmniej jako taka wyobraźnia pozostała. A może by tak przenieść to na papier? Może jednak w podświadomości wszyscy jesteśmy dziećmi? Bo w sumie z wiekiem tylko zabawki się zmieniają. Oho! Odzywają się we mnie geny, które są odpowiedzialne za to, że... nie, to akurat nie jest istotne, ani trochu. 

Tak z pomysłu aby napisać o zaufaniu wyszła paplanina, o... sama nie wiem o czym. Z gara wzięte w sumie. Jednak  w tym garze różne rzeczy się gotują. 

środa, 18 czerwca 2014

8.Odrzucając lęk i złość.



Ludzie boją się śmierci. Bo zależy w co wierzyć, różnie bywa. Nikt nie wrócił, nikt nie powie, co tam, jak tam. Jednak odnosząc się do mądrości mojej babci, to podobno jak kto sobie tu zasłuży tak będzie i tam miał. Mądrze powiedziane. Na tyle dosadnie, że zapadło mi to w pamięć.

Jednak ludzie umierają za życia. Uśmiercając swoje człowieczeństwo. Uśmiercając wszystko co w nich jest... d o b r e. Rozumiem. Wszystko rozumiem Staram się, zrozumieć. Zawsze. Jednak zadaje sobie pytanie po co? Po co umierać za życia? Które i tak jest krótkie i czasami nawet nie starcza nam czasu na najzwyklejsze spotkanie się, z rodziną czy znajomymi. Uśmiercając relacje, które się kiedyś pielęgnowało, dbało, obchodziło jak z jajkiem.  Uśmiercamy też siebie na milion sposobów. Nie wymienię ich wszystkich. Więc po co się bać śmierci? Jak nawet za życia można spotkać...no właśnie kogo? Jak ich nazwać? 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

7.Duma zamyka ludziom oczy na prawdę o nich samych.


Spowiedź.
Rozmowa, z sumieniem.
Słuchaj. Moja dusza gdzieś poleciała, albo ma bardzo długą smycz. Chyba czas dać jej szansę na powrót. Jak sądzisz? Ciało, każdy je ma. Ale dusza, to pojęcie względne. Wiem, że ostatnimi czasy nie jestem sobą, czuje się jakby moje ciało zamieszkiwał zupełnie ktoś inny. Przyjaciele mówią, żebym wróciła. Fajnie, że ich mam, że wytrzymują ze mną (i ja z nimi). Choć w swoim ciele czuje się dobrze, to mimo wszystko ostatnio czuje jakby wszystko zmieniło miejsce. Taki miszmasz. Wielki targ z przekupami. Jednak, zachowuje spokój. Staram się wykorzystać  do tego te geny, które gdzieś tam drzemią wewnątrz. Czas je zbudzić.

Teraz męczę się sama ze swoim ego? Chyba tak.  Wiesz, ostatnio przeczytałam, że: duma zamyka ludziom oczy na prawdę o nich samych. W sumie racja, bo chyba fajnie jest znać siebie. Mimo, że dumna nie jestem. Tak mi się przynajmniej wydaje. To chyba ostatnimi czasy rzeczy traktuje zbyt rzeczowo, nie może być coś tylko i wyłącznie czarne bądź białe. Muszę sobie przypomnieć o szarości i kolorach, barwach. To co, czas na powrót? Wielki kom bak? Dobry pomysł. Czas, trochę pokolorować to i owo. Koniec z monotonią. Czas wyjść do ludzi.

sobota, 14 czerwca 2014

6. Rozważania o niczym.

"Czy gwiazdy świecą tylko po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?"
Antoine de Saint-Exupery

Jeśli wierzyć w to, że każdy ma swoją drogę, a niektóre się krzyżują, ja mam wrażenie, że czasami zamieszkuję zupełnie inną planetę. Z zupełnie innym gwiazdozbiorem, a dróg jako takich nie ma. Ale jak mówi Allen: Myślę, że życie dzieli się na straszne i żałosne. To są dwie kategorie. Straszne to, no nie wiem, śmier­telne przy­pad­ki, niewi­domi, ka­lec­two. Nie wiem jak so­bie ludzie dają z tym radę, to zadziwiające. A żałos­ne są życia wszys­tkich po­zos­tałych. Więc jeżeli jes­teś żałos­ny, powinieneś być wdzięczny lo­sowi, że jes­teś żałos­ny, bo być żałos­nym to wiel­kie szczęście. Może jestem po prostu żałosna, w tym co robię, w tym co próbuję robić. Może tak na prawdę nie rozumiem rzeczy, które wydaje mi się, że rozumiem? 

Podczas moich rozważań, tak na prawdę o niczym wydaje mi się, że z dnia na dzień moja odwaga gdzieś znika. Boję się zadawać poważnych pytań, bo wiem że odpowiedź może być zupełnie inna niż oczekuję. Jestem trzęsi-portkiem, panikarą? Nie, nie, nie. A może jednak mam to w genach? Chyba nie byłaby ze mnie dobra hazardzistka, bo nie stawiam wszystkiego na jedną kartę. Może kiedyś jeśli będę musiała, ale nie teraz. Teraz liczę się z odczuciami drugiego człowieka. Rany! Jestem wrażliwa! To może jednak moje skute lodem serce na lato przybiera postać cieczy? Tęsknie trochę za moim wakacyjnym humorem. Chyba, za dużo myślę, zdecydowanie tak. 

W sumie to chyba byłoby na tyle. Idę popatrzyć na gwiazdy, i pełnie księżyca. Pooddychać. Odpocząć od ludzi. Może gdzieś tam jest ta moja gwiazdka, która spełni parę życzeń?

piątek, 13 czerwca 2014

5. ...dziwne i dziwniejsze zdarzenia.

Piątek trzynastego, nosi na swoich barkach wszystkie nieszczęścia, które zdarzają się podobno właśnie dzisiaj. To na ten dzień są przypisane wszelkie dziwne i dziwniejsze zdarzenia. Właśnie niby w ten dzień mają one miejsce. Dziwne. Ale może coś w tym jest? Od kiedy sięgam pamięcią, może odrobinę racji wierzący w takie rzeczy mają. Ostatni wrześniowy piątek trzynastego był wręcz jak odcinek sitcomu. Jednak błądząc w pamięci mogę przyznać, że w sumie ciekawie sobie los ten dzień zaplanował, doprawdy. Takiego obrotu akcji nikt by się nie spodziewał. Nawet ja (wtedy, teraz ukryta, a może jednak nadal) optymistka. 

Pozostając przy temacie zabobonów. To czasami los, ubiera je w dość czarny humor. Jednakże, w czarne koty nie wierzę, bo... sama takiego mam. Szatan wcielony. Humorzasty wampirek przy tym odrobinę nieokiełznany jednak mimo wszystko bardzo sympatyczny zwierz. Ale chyba teraz siedząc, a właściwie w pół leżąc, i klikając w klawiaturę, zadaje sobie pytanie czy oby na pewno nie wierzę. W gruncie rzeczy odpowiadając sobie samej mogę przyznać, że może odrobinę. Tak na wszelki wypadek.

Wypadki czy przypadki chodzą po ludziach? Nie ważne, podobno lepiej dmuchać na zimne. Chyba jednak tutaj ktoś się pomylił, bo gorące parzy...i chyba lepiej dmuchać na gorące. Zabawne to wszystko jednak w rzeczy samej jest. Lecz zazwyczaj, w te tak zwane zabobony wierzą ludzie starszej daty. Wczoraj przy dającej mi dość dużo do myślenia rozmowy, (z sąsiadem, który mógłby być moim dziadkiem) o tym i o owym uznaję, że ci ludzie mają w sobie pewnego rodzaju mądrość. Niby zwyczajną. Ubierają zdania w proste słowa, jednak dopiero analizując to co powiedzą odkrywamy sens. Wtedy rozmowa o pogodzie staje się tylko wymówką. Jednak sens jest ukryty pomiędzy wersami. Zadziwiająco piękne i proste. 

Einstein mówiąc, że wszystko trzeba robić prosto, jak to tylko możliwe, ale nie prościej miał...rację. Znów nic odkrywczego. Ale tak to bywa, że to co można zauważyć gołym okiem jest zazwyczaj jakby za zasłoną dymną. Powracając, do mojego sąsiada, a w sumie to powinnam zastosować liczbę mnogą, otworzyli mi dzisiaj oczy na dotychczas  nie do strze ga ne   przeze mnie piękno. 

środa, 11 czerwca 2014

4.Używając kulturalnych słów (...) żeby wyrzucić to wszystko z siebie co wrze.

Wiara. Gdzieś we mnie jest. Błądzę, zdecydowanie zgubiłam się. Gdzieś pomiędzy makami. Byłam na łące, a teraz jestem pośród jakiś wieżowców. Wszystko jest przerażająco duże, a ja czuje się niezbyt kolorowo. Mimo, że podobno kolorować potrafię(o, ironio). Potrzebuję paru głębszych oddechów aby uświadomić sobie gdzie jestem. Odzyskuję świadomość. Ziemia. Obudziłam się, wstałam lewą nogą. Świetnie!

Wierzyć - ostatnio jest łatwiej jakoś. Jednak nadal w rzeczy mniej możliwe, niżeli w przyziemne. Tup, tup. Nic nie poradzę. Nadziei brak. Wiara może mnie uratuje. Może chociażby dlatego, że zrobiłam rachunek sumienia. Dobrze mi tak. Może jeszcze trochę żalu we mnie jest, bo wspomnienia jeszcze są świeże, niezakurzone. Ale chyba najważniejsze, iż pogodziłam się, zaakceptowałam, zrozumiałam.  Wybaczyłam. Nic na siłę. Nie warto, mimo wszystko, już nie warto. Tak czasami jest, podobno co siedem lat. 

Chciałabym umieć pisać o swoich uczuciach i emocjach w sposób prosty i logiczny. Umieć powiedzieć, albo chociaż ułożyć to w słowa i spisać, żeby wyrzucić to wszystko z siebie, co wrze we mnie od pewnego czasu.  Szkoda, że jeszcze nie potrafię o tym głośno powiedzieć. Uczucia to skomplikowana sprawa. Ciężko mi idzie ostatnio z zaufaniem, co kiedyś przychodziło, ot tak.  Nie potrafię tego zrobić używając kulturalnych słów. A nerwów, mi szkoda. Stoicki spokój też nie wróży niczego dobrego. Potem grzmię. Jednak jeśli umiałam się odciąć od toksycznych relacji z osobami, których mi nie brakuje, to może i przyjdzie czas na...bałagan we wspomnieniach. Szkoda, że tak szybko nie zapominam. 

poniedziałek, 9 czerwca 2014

3.(Trzy)mamy się wątku.

Dorosłość, wszyscy do pewnego momentu o niej marzą. Zazwyczaj marzą ci, z  przykrótką smyczą. Ci którym wolność jest obca, bądź nie mają jej wystarczająco dużo, czasami to zwyczajni samobójcy (w niedosłownym znaczeniu tym razem). 

Marzenia o dorosłości zazwyczaj są ograniczone (choć nie zawsze) ale w wielu przypadkach jest dość niezłożonym procesem. A to prawko, a to (fry)wolność, a to można poszpanować w sklepie dowodem. Nie trzeba się dwoić i troić, wymyślać historyjki o pseudo-dowodzie dorosłości, jeśli  Pani w sklepie (będzie na tyle rozsądna i...) zapyta przy "małych" zakupach. Ach, ta adrenalina! Dobra, żeby nie było, że taka święta jestem... Przecież mogłabym sama parę takich historyjek rzucić, niczym żart (/suchar) z rękawa. Szkoda, że tak szybko wszystkim przechodzi, bo odpowiedzialność, bo rozsądek, bo to, bo tamto. Bo  tak naprawdę ten dowód na nic się zdaje. Poza tym, że "mówi" o tym, iż jesteś X o nazwisku Y,  jest tam także paleta barw (twoich gał oczywiście), czy też rozwoju kostnym i wpisują tam także imiona rodziców, (tak o, chyba) dla zapominalskich.

Hola, hola! Nic na siłę. (Tak nadal trzymamy się wątku.) Przecież nikt nie każe nam być dorosłym, no chyba że mowa o chorych ambicjach (zazwyczaj rodziców). Jak dobrze, że moi są normalni. Dzięki Wam za normalność(w szerokim zakresie i "pojemności" tego słowa). Rozumieją, wiele rzeczy tolerują, a nawet jeśli nie to się starają, jak mogą. Czasami sobie myślę, że jestem Szczęściarą. W sumie to jestem. Trochę dzięki rodzicom, trochę dzięki sobie, trochę dzięki dalszej rodzinie i podobno szkole, i tak mogę wymieniać nieskończenie wiele przykładów, na to dlaczego co i jak. 

Dorosłość, bez wątpienia to tylko i wyłącznie stan umysłu. Przynajmniej każdy z nas kiedyś będzie (zakładając, że jest szczęściarzem i jeszcze nie jest) pełnoletni. 

niedziela, 8 czerwca 2014

2. Zbiór elementów niebanalnych

Nadzieja - podstawowa wartość w moim porąbanym "dekalogu". Nadzieja, jest podstawowym elementem budulcowym. Buduje każdą nawet najbardziej popapraną relację międzyludzką. Nadzieja, że ten typ albo typiara okaże się tak samo upośledzony umysłowo jak ja. Nadzieja matką głupich (mamuś), umiera ostatnia i tak można sobie dwoić, troić wymnażać, dodawać i gdybać o nadziei.

Mimo wszystko lubię ludzi - jak już wspominałam: upośledzonych, postrzelonych, ambitnych, ciekawych, innych, niebanalnych? Tak. Niebanalność to jest to co zdecydowanie cenię w człowieku. Miło się tych wszystkich zabieganych i pogubionych obserwuje zza szyby, z ukrycia. Każdy w gruncie rzeczy inny, a jednak wszyscy są podobni niczym puzzle. Taki niebanalny zbiór elementów, które dają jakiś obraz. Czasami całkiem sympatyczny, niekiedy odrobinę zwierzęcy (w złym znaczeniu tego słowa).

Ma się znajomych znajomych, znajomych, których zna się z widzenia, znajomych, których teoretycznie się zna ale jednak gdzieś to imię czy tamto nazwisko się zamazuje, znajomych z którymi można się zabawić, pogadać, wyjść na lampkę wina, albo posiedzieć gdzieś i robić coś, mówiąc krótko: spędzać miło czas. Najlepsi są jednak przyjaciele (teoretycznie jak rodzina, praktycznie rodziny się nie wybiera). Przy nich mogę ściągnąć maskę. I...i być - Sobą. Czyli mogę mówić, i robić dziwne rzeczy, bez względu na to co sobie o mnie pomyślą. Lecz właściwie tym to się nie przejmuje (jeśli mowa o osobach trzecich). Niech sobie myślą co chcą. Jeśli ich coś boli, to... to przecież nie moja sprawa. Jedne co ja sobie pomyślę (a w sumie to już chyba się znieczuliłam, więc to co myślałam), to to, (to tak można?) że brak dystansu do siebie to rzecz dla nich nieznana, niepojęta. Taki umysłowy ciemnogród w imię wyższej niepojętej (przeze mnie) idei. Niech im będzie placek. Jak kto lubi. Oni mnie nie muszą ja ich też. Jakież to odkrywcze.