poniedziałek, 22 września 2014

27.drink some alcohol

Ten miesiąc uświadomił mi wiele rzeczy. Po pierwsze: NIE poddawać się nigdy! Walczyć do samego końca. Dla siebie, przede wszystkim. Po drugie: mierzyć wysoko, lepiej jest spadać z wysokiej drabiny na sam dół, niżeli w ogóle na nią nie wejść. Po trzecie:  nigdy nie zakładać najgorszego, a jeśli już to tylko po to aby się pozytywnie rozczarować. 

Ostatnie tygodnie są dość... intensywne. Tak, to  jest  właściwe słowo. Wszystko jest inne. Nowe. Nawet nie wiem czy niektóre rzeczy zaniedbałam ja, czy tak po prostu już jest. Nigdy chyba to się nie stanie dla mnie jasne, przejrzyste, klarowne. Trudno. Szkoda czasu na analizę.

Po wakacjach zawsze, ale to zawsze przychodzi jesień. Ale... no właśnie czy zawsze musi jakieś być? Musi. (ALE) Czy zawsze koniec musi być tak przewidywalny? Widocznie tak. Widocznie muszą się skończyć tak jak rok temu, i dwa lata wstecz, czekaj trzy lata temu było też to samo? Chyba tak. Niech się zastanowię, co było cztery lata temu? Nie może jednak lepiej tego nie robić. Od dwóch zaistniała jakaś nowa tradycja. Zabawne to wszystko, gdy tak się siedzi i stara zebrać wspomnienia w spójną całość.

piątek, 12 września 2014

26.Dyrdymały.

"...jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebni jeden drugiemu." *



Kolejne deszczowe popołudnie, niewypełnione obecnością drugiego człowieka, nie wliczając kota pochrapującego na kaloryferze. Tylko ona, fotel i bezpieczne cztery ściany. Niekiedy bywało to irytujące jednak dało radę się przyzwyczaić. Zawsze można było wyciągnąć telefon i zaproponować komuś spotkanie, jakaś wymówka żeby pojechać na około, dużo wcześniej pod pretekstem punktualności. Zawsze to jakaś alternatywa, dużo lepsza niż kolejne popołudnie spędzone na gapieniu się w sufit.
Ten dzień spędzała z książką, całkiem niezłą ( lecz nie na tyle wybitną, żeby zwaliła ją z nóg) i kubkiem kawy. Mocnej, czarnej, z miodem. Mimo, że lektura była niebanalna, to jej myśli jednak nie podążały za czytanym tekstem, były zupełnie dalekie temu co działo się na kolejnych stronach powieści. Sięgnęła więc po pozycję, do której często powracała. Znalazła już zaznaczone cytaty, te na poprawę humoru. Przeczytała je na głos, krążąc po pokoju. Zdążyła zauważyć, że zachowuje się inaczej niż zwykle zdarzyło się jej zachowywać w samotności. Zabawne może być to, że wiele popołudni, wieczorów spędzała jednak zdana jedynie na swoje towarzystwo. Nerwowo otworzyła zeszyt, dawno: do niego nie zagląda, nie pisała, nie miała na to chęci. Miała ku temu solidne powody. Ostatnie wpisy były czysto informacyjne, jakby jednak chciała utrwalić poszczególne wydarzenia,  lecz obyło się bez zbędnych opisów. Tego dnia uznała, że...to jest ten czas aby zapisać to co ją trapi. 

Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez*, przypomniałam sobie znów lekturę, która jest lekiem na całe zło wokół. Zawsze gdy mam gorszy dzień lubię przeczytać chociażby wstęp, który mi przypomina, to że mimo upływu czasu (w sumie to lat, bo one idą w parze wraz z czasem) każdy z nas kiedyś był dzieckiem. 
Niesamowite jest to, że Mały Książę zachwyca mnie za każdym razem tak samo, i zawsze znajdę tam małą podpowiedź na to, aby kolejny dzień był lepszy od poprzedniego. Przywraca mi wiarę w ludzi. Sięgam po nią gdy już nawet łzy wydają się zbędne bądź gdy wylało się już ich za dużo. Jednak ostatnim razem gdy ją czytałam byłam w całkiem niezłej kondycji psychicznej. Teraz chyba po prostu mam ochotę powrócić do swoich ulubionych bohaterów i pobyć odrobinę w ich świecie.

Chwilę niedbałym pismem, lecz ulubionym piórem, pisała. Gdy zapisywała cokolwiek piórem, to nawet gdy się nie starała, i robiła to na odwal się to zawsze można było odczytać to co napisała bez większego problemu. Wstała i uznała, że kolejna kawa nie jest dobrym pomysłem, więc umyła kubek po kawie i zaparzyła sobie herbatę. Usiadła ponownie na fotelu, którego szczerze nie lubiła. Popijając herbatę o smaku późnego lata i jedząc ciastka, które były cholernie słodkie gryzmoliła w tym swoim zeszyciku coś, co dzisiaj można by określić jednym słowem - weltschmerz.

Chciałabym żeby słowa zawsze miały taką samą wagę jak czyny, i na odwrót. Podobno...mowa jest źródłem nieporozumień.*  Jednak ludzie mówią, dużo mówią, sama niekiedy paplam jak najęta. O dziwo zdaję sobie z tego sprawę! Mało kto chyba jest tego świadom. Znam swoje wady. Mało tego,  pielęgnuje je niemalże z taką dbałością, z jaką dba matka o niemowlaka! Jednak... Kuźwa! Po co się silić na wyjaśnienia skoro ja to rozumiem?
Nie ma co zgrywać wielkiej romantyczki, bo... w życiu tego co chciałam napisać bym nie powiedziała. Chyba, że ktoś zakochałby się we mnie na zabój, tak szaleńczo, tak jak opisują to najpiękniejsze książki bądź filmy o miłości, a ja bym odwzajemniła te dzikie uczucie. 
Starczy tych dyrdymałów. Zawsze można pomarzyć, lecz wydaje mi się, że prędzej napiszę i wydam książkę, pewnie dla jakiś desperatek. W najlepszym wypadku roztyje się, ale będę prawie taka dobra jak Nigella, a może i nawet lepsza i wydam książkę kulinarną! Toż Ci dzikie marzenia, wyrywają się w galop niczym nieokiełznany rumak. 

Uznała, że nie ma dzisiaj ochoty na kontakt ze światem, więc wyłączony laptop leżał na biurku, które właściwie rzadko kiedy pełniło funkcję do jakiej zostało przeznaczone. Ubrała wygodny sweter, pogoda już na to pozwalała, ulubione trampki,  i poszła na spacer, o dziwo samotny. Nie specjalnie lubiła samotne spacery. Telefon wyciszony, tak by nikt nie zakłócał obcowania z naturą, która powoli będzie się szykowała na długi zimowy sen. Chciała się nacieszyć ostatnimi dniami późnego lata, gdy słońce daje jeszcze na tyle ciepła, że sweter można przewiązać na biodrach i spokojnie podziwiać jeszcze zielone drzewa.


*cytaty, z Małego Księcia, którego stworzył Antonie de Saint-Exupety

poniedziałek, 8 września 2014

25.Miasto.

Poranki i wieczory pachną jesienią, może rzeczywiście tak jest, a może to tylko późne lato? Możliwe, jest też to, że wszystko sobie wmawiam. Nie ma to znaczenia, gdyż jesień mimo wszystko, jest już coraz bliżej. A ja w końcu coś zmieniłam. Nie wiem jeszcze z jakim skutkiem, okaże się.

Poznaję teraz coś zupełnie nowego i chyba zakochuje się, po raz kolejny. Teraz zaczynam darzyć jakimś nieokreślonym uczuciem nowe miejsce, miasto. Nie przeszkadza mi póki co w tym całym bałaganie nawet komunikacja miejska, której szczerze nienawidzę. Lubię wygodę, niezależność, jednak jestem w stanie to przeboleć. Ciekawe jak długo. Aplikacja "jak dojadę", okazuje się zbawieniem! Niech żyje technologia! Jednak nic nie zastąpi mózgu i cudownej umiejętności jaką jest czytanie, ze zrozumieniem szczególnie. Okazuje się, iż memowe babcie z komunikacji miejskiej są całkiem sympatyczne, nie dość, że znają okolice, to jeszcze wytłumaczą gdzie iść na imprezę. Dzieci natomiast są niezłymi rozmówcami, popłakać się ze śmiechu, toż ci niespodzianka!

Jeszcze jedną rzeczą, którą można robić siedząc w niewygodnym tramwaju to czytanie, obym tylko nigdy nie przegapiła docelowego przystanku! Czytając niestety tracę poczucie czasu. Przenoszę się wtedy w inny wymiar.