Przyszedł ten czas, gdy zimowej aury, nawet bez śniegu mam po dziurki w nosie. Czekam niecierpliwe na pierwsze źdźbła zielonej trawy i odrobinę błękitu na niebie. Odgradzam się od wielu osób pancernym murem.
To nie jest dobre. Ani dla mnie, a tym bardziej dla tych którzy muszą ze mną przebywać w jednym pomieszczeniu dłużej niż piętnaście minut. Staram się alienować. Chować pod pierzyną i spać do oporu, albo poznawać nowych znajomych- w książkach. One są niezawodne na zimową chandrę.
Chcę tylko odrobinę słońca, zieleni i maja... bo wtedy kwitnie rzepak, nie pytajcie dlaczego. Sama nie wiem, lubię tę żółć na polach. Mieszkanie w mieście, wśród betonu też na dłużą metę jest dla mnie destrukcyjne. Lubię zieleń i swój widok na pola z okna. Lubię wolną przestrzeń, bez tego tłumu wiecznie śpieszących się ludzi.
Ponarzekam jeszcze, nie lubię też tramwajów, mimo że przyzwyczaiłam się do nich. Poza tym mogły by się stać niewyczerpanym zbiorem anegdot i opowieści rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Serio. Śmiesznie tak czasami przyglądać się ludziom, jeszcze gorzej jest jeśli zapomnę słuchawek i ich muszę słuchać...to akurat przekracza granicę prywatności- moją także.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz