Zima - to taki trudny okres. Jest szaro-buro, słońce szybciej zachodzi niż wschodzi. Często się z nim mijam, gdy już się pojawia siedzę w jakimś budynku... unieruchomiona. To też okres kiedy powietrze jest szorstkie i mrożące kości. W tle jakaś melancholijny soundtrack.
Wtedy też, gdy 'dobry wieczór' zaczyna się od 16 jest za dużo czasu na wspomnienia, przemyślenie nie prowadzące do żadnych wniosków. Okres wyczekiwania, roztargnienia, rozdrażnienia, apatii.
Początek wiosny.
Wiosna - kończy się wtedy zimowy sen, wychodzę z fazy uśpienia i czuwania, mogę zacząć oddychać. Uwielbiam pierwsze hausty wiosennego powietrza, szczególnie o poranku. Świeżość i budzenie się do życia natury, coś na co czekałam miesiącami, długimi i szarymi. Teraz wkraczają krok po kroku barwy. Spotykam się ze słońcem, budzi się nieco wcześniej niż ja ale tylko po to abym mogła nacieszyć się nim od razu po przebudzeniu. Za to ja chodzę spać odrobinę przed jego pobudką...
Mam w ten czas ochotę na spacery i swoje ulubione zespoły, którym wychodzę jakby po raz pierwszy na spotkanie. Słysząc po raz setny słowa, brzmienia, kolejne akordy swojej ulubionej piosenki mam wrażenie, że słyszę ją... pierwszy raz. Zachwycam się i potrafię cieszyć jak dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz