Ten miesiąc uświadomił mi wiele rzeczy. Po pierwsze: NIE poddawać się nigdy! Walczyć do samego końca. Dla siebie, przede wszystkim. Po drugie: mierzyć wysoko, lepiej jest spadać z wysokiej drabiny na sam dół, niżeli w ogóle na nią nie wejść. Po trzecie: nigdy nie zakładać najgorszego, a jeśli już to tylko po to aby się pozytywnie rozczarować.
Ostatnie tygodnie są dość... intensywne. Tak, to jest właściwe słowo. Wszystko jest inne. Nowe. Nawet nie wiem czy niektóre rzeczy zaniedbałam ja, czy tak po prostu już jest. Nigdy chyba to się nie stanie dla mnie jasne, przejrzyste, klarowne. Trudno. Szkoda czasu na analizę.
Po wakacjach zawsze, ale to zawsze przychodzi jesień. Ale... no właśnie czy zawsze musi jakieś być? Musi. (ALE) Czy zawsze koniec musi być tak przewidywalny? Widocznie tak. Widocznie muszą się skończyć tak jak rok temu, i dwa lata wstecz, czekaj trzy lata temu było też to samo? Chyba tak. Niech się zastanowię, co było cztery lata temu? Nie może jednak lepiej tego nie robić. Od dwóch zaistniała jakaś nowa tradycja. Zabawne to wszystko, gdy tak się siedzi i stara zebrać wspomnienia w spójną całość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz